Jeszcze garść spostrzeżeń ogólnych. To dlaczego odbieram Argentyńczyków jako sympatycznych, to chęć rozmowy, co uświadamia mi, że rzeczywiście wielu z nich ma włoskie korzenie i dlatego tak lubią mówić. Dla mnie to fajnie, bo odbieram niezłe lekcje języka. (bo oprócz tego sz- o którym pisałem pojawia się forma "vos" ze swoją własną odmianą czasowników. Facet z wyspy (Pedro) był świetny: mówił wyraźnie, kwieciście, używał powiedzeń (które mi tłumaczył), gestykulował (pokazywał to co mówi). Ale na przykład 75 letni gość, który mówi szybko i urywając wszystkie końcówki - to już niezła szkoła jazdy. W większości rozmów od razu jest przejście do polityki, a raczej do totalnego narzekania na rządy w ostatnich wielu latach: kradzież, a raczej grabienie do siebie (tu dostaję stale listę nazwisk, kto kradł najwięcej), korupcja, rozdawnictwo pieniędzy, bezrobocie, potworne zadłużenie. Nastroje raczej minorowe, zwłaszcza jak się było jednym z najbogatszych krajów Ameryki Południowej, jednym z centrum światowej mody, kultury,.. I to jest taka nostalgia, która nie wyzwala energii do działania. Może to trochę spowodowane jest tym, że rozmawiam ze starszymi ludźmi (no w moim wieku) i nie wiem jak jest wśród młodzieży.
I jeszcze komentarz odnośnie mate. wiedziałem, że jest to napój narodowy, tzn. że jak się coś pije (tak jak u nas herbatę) to się pije mate. Ale oni piją mate stale, chodzą z termosami i kubeczkami (to fajny widok w jednej ręce jakaś torba, w drugiej kubeczek i termos pod pachą) i co chwila dolewają sobie kolejna porcję. Jak z kimś rozmawiają, to kubeczek krąży. Z tym że jest tylko jedna bombilla , czyli ta metalowe rurka do picia, tak więc spora ilość gringo odmawia poczęstunku.
Kolejna uwaga: tutejsza prasa rozpisuje się, że tak zimno w grudniu w Buenos Aires (w dzień około 20 st w nocy spadała nawet do 8st) to już nie było bardzo dawno. Tu jest cieplej i patrzę jak nadciąga fala ciepła. Dziś do 27, we wtorek ma być do 38st. (to już lekka przesada).
Ok, wracajmy na szlak. Zgodnie z radą Oli1 warto spróbować jeździć nocnymi autobusami z takimi fotelami, które rozkładają się jak łóżko. Tak więc był to klucz do następnego punktu na trasie. Miasto najdalej położone na północ (z wyłączeniem Iguazu, bo tam już byliśmy z Bożeną), tak aby autobus wyjeżdżał późnym popołudniem a dojeżdżał tam rano. Padło na Posadas (co prawda rozważałem zatrzymanie się w rezerwacje Ibarra, ale komary na wyspie+ relację ile tam jest dopiero komarów jakoś mnie zniechęciły).
Do Posadas autobus dojechał bladym świtem, a Jako że i tak nie ma co o tej porze robić, to myk w dalszą drogę. Dojazd do centrum i tu łapanie autobusu do Encarnacion (czyli miejscowości po drugiej stronie granicy, w Paraguay'u. A jako że wczesna godzina, to dojazd, jedna odprawa, przejazd, druga odprawa, dojazd do miasteczka zajął około 1 godz.
Akurat pora, aby zjeść śniadanie, znaleźć nocleg (bardziej zostawić rzeczy), wykapać się i podjechać do ruin w Trinidad'zie (oficjalnie jest to La Santisima Trinidad de Parana). Była to jedna z jezuickich misji zakładanych (ta w 1706r.) w Brazylii, Argentynie i Paragway'u. Ta misja to miasto samo w sobie. Plac spotkań (msze, śluby), kościół - dom spotkań religijnych, szkoła, warsztaty, muzeum i miejsce noclegowe dla Indian. Okres prosperity był dość krótki, bo do 1768r, kiedy to jezuici zostali wyrzuceni z kolonii hiszpańskich (tutaj trzeba by pogrzebać w historii, jak to było - no chyba że ktoś wie, to proszę błysnąć). Dzisiaj są to tylko ruiny (chociaż jest to miejsce na liście dziedzictwa światowego UNESCO).
Po południu znowu zobaczyłem Amerykę jaką lubię. Ludzie2 - przewaga rysów indiańskich (i postury, jak to mówił Zagłoba do Michała3: na olbrzyma Waść nie wyglądasz); stragany, budki, comedor'y (mnóstwo miejsc do jedzenia o każdej porze dnia, nic się tu w południe nie zamyka), trochę bałaganu, ale jest ruch i gwar. Potem dodatkowo odkryłem fajną rzeczną plażę a przy powrocie, przy katedrze taki obrazek.
Myślałem że jadę do nic nieznaczącego miejsca na mapie, a tu proszę, proszę.
A jeszcze jedna uwaga (dla tych, którzy uważają, że żyjemy w kraju szczególnie doświadczonym przez historię). Krótka historia Paragway'u. Po uzyskaniu niepodległości (początek XIXw) , był to jeden z bogatszych krajów Ameryki Południowej. Potem władze przejmowały dyktatury prowadzące politykę nacjonalistyczną, izolacyjną i protekcjonistyczną (no,no,no). Doprowadziło to wojny Guerra de la Triple Alianza, w której Paragway stracił 50% swojej ludności (w tym 2/3 dorosłych mężczyzn)!!! i 25-33% terytorium, na rzecz trójki rozbiorców (no,no): Brazylii, Argentyny i Urugway'a. Ma jeszcze tylko jednego sąsiada - Boliwę, z którą w XXw. wszedł w (zwycięską) wojnę. A tuż potem 35 lat reżimu wojskowego. A po co to piszę.
Bo według niektórych badań Paraguay był/jest w czołówce najszczęśliwszych miejsc na świecie!!!
Już chyba wiem, dlaczego mnie z Argentyny ciągnęło do Paragay'u.
Kolejny dzień staje się niebezpiecznie leniwy. Rano wykąpanie się w rzece, obiad, siesta i jeszcze jedna kąpiel. Plaża dość pełna. Typowy obrazek to rodzinny duży parasol, krzesełka, o mate nie wspominam, bo to oczywiste i duży pojemnik-lodówka z piciem. To normalne, ale ciekawy jest inny obrazek. Na parkingu (ciągnie się wzdłuż plaży) podobne sceny, tylko z udziałem młodzieży. Tuż przy samochodzie, parasol, krzesełka, piwo (i teraz dopiero robi się ciekawie), otwarty bagażnik, a tam dwie kolumny głośników i pełny regulator. A obok to samo i pełny regulator.
I jeszcze jedna ciekawostka (ni z gruszki ni z pietruszki) którą własnie przeczytałem. W Argentynie ujście do oceanu rzeki la Plata ma szerokość! (jeszcze raz - szerokość) - 220 km.
1. już dwie osoby pytały mnie z kim jadę, kto to jest ta Ola. Nie będę rozwiewał wątpliwości, a chcących na prawdę się dowiedzieć odsyłam to zeszłorocznej relacji z Quito.
2. teraz na kilometr widać, że jestem gringo, bo w Buenos Aires spokojnie mogłem uchodzić za miejscowego.
3. Michał (pytanie do Michała) - jaki Michał?